Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Dagobert dar Reolus

Go down 
AutorWiadomość
Dagobert

Dagobert


Liczba postów : 3
Join date : 08/03/2020

Dagobert dar Reolus  Empty
PisanieTemat: Dagobert dar Reolus    Dagobert dar Reolus  EmptyPon Mar 09, 2020 1:13 am

Dagobert dar Reolus  LsWz1fI
Dagobert Lothar Hector dar Reolus

| 29 lat | Mieszaniec Człowiek | Szlachcic | Alchemik | Wynalazca | Mag teoretyk |
| Ambitny | Ekscentryczny | Dziwak | Pracoholik |
| Kolekcjoner tajemnic |



- Historia -

Historia Dagoberta mogłaby być prosta i niezbyt skomplikowana gdyby urodził się w rodzinie dorobkiewiczów wspinających się po drabinie społecznej, albo wśród wielodzietnej rodziny robotniczej jednak mającej dla siebie zawsze czas przy skromnie zastawionym stole. Dagobert miał pecha mieć skomplikowane dzieciństwo… Ale może od początku. Albo w tym przypadku od końca bo od nazwiska.

Reolusowie jak każdy ród szlachecki Wschodniej Dakonii nosił przedrostek „dar” oznaczający zasłużonego. Im akurat przypadł za zasługi wojenne a potem już na dobre się przyzwyczaili do tego miana. Z czasem udało im się wkraść znacznie mocniej w łaski panujących bo zdobyli tytuł Komesów i Doradców, a nawet poprzez układy i układziki udało im się zmieszać krew z rodem władających. Szczycili się swoim uporem i zdrowym rozsądkiem, mawiano nawet, że prędzej morze zamarznie niźli Reolus podejmie pochopną decyzję. Woda w oceanach zamarzła, a czasy się zmieniły, ale tak, macie racje – nie uprzedzajmy faktów.

Gdy tworzono nowych bogów ród ten dokładał aktywnie swoje cegiełki do tego wielkiego dzieła. Byli powszechnie szanowani, mieli rozległe ziemie i piękne rezydencje o wielopoziomowych ogrodach z widokiem na pustynię. Wtedy też zaczęli czerpać wiedzę o kamieniach szlachetnych, złotnictwie i jubilerstwie jako takim – miał to być sposób na pomnożenie majątku a stał się sposobem na przetrwanie.
Potem nastały mroczne czasy kiedy trzeba było emigrować, im się akurat udało, ale raz do roku w rodzinie Reolusów wspomina się tych którzy nie przetrwali zimna i zamieci… No, ale nie ważne.

Dotarcie do domostwa uświadomiło im, że muszą znaleźć sobie nową niszę. Przedrostek „dar” przed nazwiskiem już nic nie znaczył i był tylko pamiątką po starych dobrych czasach oraz znamieniem przyzwyczajeń. Okazało się, że wiedza którą zdobywali ze względu na własną chciwość, teraz dała im przepustkę do lepszego świata. No dobrze, może nie aż tak bardzo, ale na pewno ułatwiło im to start.  Szybko udało im się dostać do cechu jubilerskiego i powoli wspinali po szczeblach władzy.

Tutaj przeskakujemy do innej rodziny, jakieś dwadzieścia dziewięć lat i kilka miesięcy od aktualnego stanu rzeczy. A właściwie do historii innego rodu, a właściwie jego dziedziczki, Rothaide Chlotre, jedynaczki i oczka w głowie jej rodziców. Mówiono, że ta dziewczyna ma prawdziwy żar w sercu – gdy się śmiała to słońce jaśniej świeciło, gdy zaś złościła to trzęsły się ściany a służba zbierała potłuczoną zastawę. Dziewczyna jak miała dziewiętnaście lat to miała wszystko co chciała: nowe sukienki – a proszę bardzo!; Mechanicznego kotka – zamówiony u gnomiego mistrza, będzie za dwa dni z oczami wysadzanymi perłami; jedwabne rękawiczki? Nawet wyszywane srebrną nicią. No i na co jej to było? Pewnej nocy uciekła spod swego szklanego klosza na jarmark z okazji przesilenia. Tańczyła do utraty tchu, piła cienkie piwo i łowiła owoce z beczki, a świat wirował coraz bardziej. Najmocniej wirował gdy tańczyła w jego ramionach, mężczyzna o włosach żywych jak ogień i skórze ucałowanej przez słońce. Nigdy nie widziała kogoś takiego, pachniał żywicą i czymś jeszcze, a jego stalowe oczy tak mocno kontrastujące z jego ogorzałą twarzą sprawiły, że rozpływała się przy każdym jego spojrzeniu. Dała się zaciągnąć do taniej karczmy, gdzie zrzuciła dla niego jedwabną halkę i i pozwoliła się wziąć w silne ramiona. Sen miała później piękny, o ich wspólnej przyszłości w pięknej rezydencji ich jej rodziny. Rzeczywistość okazała się inna. Ranek brutalnie wdarł się w jej życie, kacem, obolałym ciałem i śladami po ugryzieniach wszy zalęgłych w wyświechtanym sienniku. Do domu się zakradła by tam potem spędzić cały dzień w balii z gorącą wodą i zastanawiając się czy jeszcze kiedyś ujrzy pięknego nieznajomego. Pewnie wy już wiecie, ale jeszcze was utwierdzę – nigdy go już nie ujrzała, za to miesiąc później musiała przyznać się ojcu, że oddała swoją cnotę jakiemuś wagabundzie a w dodatku zaszła z nim w ciążę. Pan Chlotre nie miał innego wyboru jak znaleźć jej prędko męża, zwłaszcza, że za osiem miesięcy córka urodzi mu wnuka a wtedy nikt jej nie zechce. Dlatego też zawarł bardzo niekorzystny dla siebie układ i oddając większość swej fortuny zaręczył córkę z Sigbertem dar Reolusem i tym samym otworzył mu drzwi do stanowiska Mistrza Cechu Julierskiego. Miesiąc później Rothaide i Sigbert byli już małżeństwem, a gdy minęło kolejne siedem miesięcy z dodatkiem tygodnia zostali rodzicami.

Kolejne lata okazały się całkiem owocne dla tego małżeństwa. Rotha powiła jeszcze dwie córki i okazała się być świetnym dopełnieniem swego spokojnego i rozsądnego męża, on zaś trochę zrównoważył jej temperament i nauczył wszystkiego co wiedział o jubilerstwie zyskując tym samym niezwykle pojętną uczennicę która z czasem nawet go przerosła. Zdawał się też cieszyć z syna i tak jak początkowo ignorował plotki o tym, że młody jest bękartem lecz z czasem zaczął je uciszać łapówkami lub w niektórych przypadkach pomocą minotaurzych najemników.

Mijały lata a piętnastoletni syn Sigberta nie mógł sobie znaleźć miejsca. Do jubilerstwa nie miał „oka” jak zwykł twierdzić, a do złotnictwa brakowało mu cierpliwości. Wtedy zapałał nagłą fascynacją do magii do której okazało się, że talentu w nim za gorsz co tylko potwierdzało blotki, że jest bękartem a jego matka puściła się z kimś innej rasy, wciąż jednak jego ojciec uznawał go za syna i nie wykreślał z testamentu. Mimo braku talentu do operowania boskim blaskiem, ojciec i tak opłacał kosztowną naukę w Akademii, zaś Dagobert chłonął wiedzę teoretyczną jak gąbka. Minęły dwa lata a odkrył nową miłość. Alchemia.

I znów całymi tygodniami siedział przy książkach, w zawalonym szpargałami pokoju na poddaszu kamienicy w której mieszkali. Nie było dnia by ktoś nie potknął się o słój z oczami traszki czy na wpół zgniłą padlinę jakiegoś jaskiniowego zwierza którego fragmenty ciał są nad wyraz cenne i musi ona  leżeć akurat na samym środku dywanu. Jak na młodego człowieka przystało Dagobert za nic miał też ostrzeżenia zawarte w księgach i zwojach i wiele doświadczeń robił na własną rękę w warunkach… no powiedzmy sobie szczerze – chociażby względnie bezpiecznych. Tak też pewnego razu, pewnej nocy jeszcze zanim nastał świt, całą kamienicą wstrząsnął huk taki, że aż zatrzęsło sąsiednimi budynkami a z okiennic na poddaszu rzygnęło żywym ogniem. Oczywiście szybko wszczęto alarm i zajęto się gaszeniem oraz sprawdzeniem czy nie ma w tym wszystkim ofiar. Była jedna, nasz nieuważny alchemik i mag teoretyk. Obrażenia były rozległe, większość torsu pokrywały głębokie rany od ognia tak jak część szyi i szczęki, ale najbardziej ucierpiała jego lewa ręka, gdzie z palcy złaziło żywe ciało odchodząc od kości. Medycy przez wiele dni utrzymywali go w śpiączce a eksydie robiły co mogły zaplatając zaklęcia by go uleczyć. W część palców jednak wdała się gangrena i trzeba było je amputować zanim choroba zajęła by dłoń albo i całe ramię. Dzień w dzień przy jego łóżku warował ojciec jakby jego nieobecność miała wpuścić do izby chłopaka śmierć. Kamienice zdążono odremontować i przygotować wszystko na powrót Dagoberta, ten jednak do domu wrócił dopiero wiele tygodni później i zamiast trzymać się z daleka od wszystkiego co wrze i bulgocze znów dał się porwać pasji – tym razem jednak jego ojciec wyposażył jego pracownie w odpowiednie artefakty mające w razie czego ochronić jego jedynego dziedzica.  Tak mijały lata, a Dagobert poświęcał się trzem swoim pasjom: teoretycznej wiedzy na temat magii, alchemii i sztuce tworzenia mechanicznych molochów jak i protez. Z czasem wyniósł się z rodzinnego domu wpadając tam tylko na obiady a zamieszkał we własnej pracowni bo jakoś tak było łatwiej – w końcu nie miał nad głową marudzącej matki, że powinien sobie znaleźć żonę, ani ojca próbującego go przekonać do polityki.

Tyle, że w którymś momencie coś się w nim przełamało i może narzekania matki zbywa argumentem, że żadna go nie zechce – na co najczęściej słyszy, że z taką fortuną to nie ma na co narzekać – ale ojca posłuchał i w końcu wypełzł ze swej alchemicznej nory wprost na salony. Na razie zdaje się być cichym obserwatorem, chwilowo fascynującym zjawiskiem bo wcześniej tam nie bywał, oraz świetnym powiernikiem tajemnic bo póki co wykazał się milczeniem i nikogo jeszcze nie zdradził.



- Lustro -

Dagobert nie odbiega wyglądem zbytnio od przedstawicieli  swojej rasy, ot średniego wzrostu mężczyzna o budowie żylastej i wychudzonej – jakby przez pracę nie miał czasu na pięć posiłków dzienni i zbilansowaną dietę. Do tego blady przez wieczne burze i zamiecie, ale gdy tylko pogoda się poprawiała a słońce odbijało ostrym blaskiem od śniegu zamiast czerwonych oparzeń słonecznych na jego skórze wykwitała ciepła złocista opalenizna jakby jego organizm był dostosowany do dużych ilości słońca. Oczy ma szaro-błękitne, mało kto się im przygląda z bliska, jednak siostry czasem mówiły, że miejscami ma w nich złote plamki. Nos prosty, brwi najczęściej zmarszczone jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Włosy ma miedziano rude, lekko falujące i skręcające się w nierówne loki i tegoż koloru szczeciniastą brodę która odpowiednio zapleciona kryje dawne blizny. Pozostałe blizny kryje pod materiałem wygniecionej koszuli,  a pokrywają większość torsu i ramiona, oraz całą lewą rękę w niej też nie ma dwóch palców – małego i serdecznego – a w ich miejscu widać blizny po amputacji.
Na co dzień ubiera się niedbale, nie raz, nie dwa nosząc po kilka dni tą samą koszulę. Ot gdy wpadnie w wir pracy nie zauważa brudu smaru na własnych ubraniach czy krwi jakiejś maszkary z której wycinał ważne ingrediencje. Zupełnie inaczej się jednak prezentuje gdy chadza na salony lub na zajęcia w akademii jako wolny słuchacz. Wtedy najczęściej prosi matkę lub siostry o pomoc i słucha ich rad odnośnie strojów jak i odpowiednich fryzur. Jednak gdzieś spod tej elegancji wciąż widać, że nie jest to wyuczone ani naturalne dla niego.


Zalety:

  • Chłonny umysł
  • Smykałka do alchemii i inżynierii
  • Teoretyczna wiedza magiczna
  • Twarz pokerzysty


Wady:

  • Kompletne beztalencie z praktykowania magii
  • Nie umie walczyć bronią białą
  • Nie potrafi rozbić namiotu
  • Nie potrafi gotować więc żyw się czym popadnie


Umiejętności:

  • Potrafi bić się na pięści i korzystać z "broni improwizowanej" - opanował tę umiejętność jeszcze jako student.
  • Umie rozpalić ognisko w śniegu i deszczu - innych umiejętności "survivalowych" mu brak
  • Śrubki i sprężyny nie mają dla niego tajemnic
  • Alchemia to jego smykałka i powód do dumy
  • Posiada całkiem niezłą wiedzę teoretyczną o magii... jak na człowieka.

Inne/ciekawostki:

  • Mimo twarzy pokerzysty kompletnie nie umie grać w karty.
  • Ma mechanicznego kota którego sam stworzył, napędzany jest na technologię gnomów. Na imię mu Franka.
  • Nie ma bladego pojęcia kto jest jego biologicznym ojcem, wie tylko, że Sigbert nim nie jest. Mimo to z seniorem rodziny dar Reolus ma dobre stosunki i nazywa go ojcem.
  • Ma słabość do młodszych sióstr. Zrobi dla nich wszystko.
  • To typ ryzykanta, lubi adrenalinę, wtedy czuje, że żyje.
Powrót do góry Go down
 
Dagobert dar Reolus
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Sigbert dar Reolus - Członek Rady
» Rothaide dar Reolus - Mistrzyni Cechu Jubilerów

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: BOHATEROWIE :: Karty Postaci-
Skocz do: