Od dziesiątek, setek lat cały kontynent nawiedzały burze śnieżne. Raz częściej, raz rzadziej, jednak zdarzały się z całą pewnością przynajmniej raz na 6 dni, co oznaczało minimalnie jeden atak śnieżycy w tygodniu. Chociaż efemerydy czyniły, co mogły, nie były w stanie całkowicie odżegnać burz od miasta. Potężna, skumulowana magia wielu bóstw była nie do powstrzymania dla poślednich istot. Jedynie fakt, że bogowie ze sobą nie współpracowali, a wręcz wzajemnie się zwalczali, uratował Domostwo przed pogrzebaniem pod grubą pokrywą śniegu.
W ramach solidarności społecznej powstało z czasem w Domostwie osobliwe prawo. Osobliwe, lecz jakże pożądane przez wielu. W czasie śnieżycy, trwające nierzadko i cały dzień, każdy mieszkaniec był zobowiązany udzielić schronienia osobom, którym nie udało się schować. Każdy sklepik, oberża czy inny przybytek musiał uchylić swe drzwi przed zbłąkanym wędrowcem.
Prawo było znakomite w teorii. I sprawdzało się przez dłuższy czas. Niestety, do czasu. Grupka ludzi i elfów postanowiła je wykorzystać. Podczas zamieci znalazła się w domu jednego z gnomów. Ten, z przyzwyczajenia już nawet bardziej niż z przymusu prawnego, wpuścił ich w swoje progi. Ci zaś wykorzystali ów fakt i swego dobrodzieja zamordowali.
Czy mieli swoje powody poza zazdrością i nienawiścią? Oczywiście, że mieli. Gnom ów słynął z chytrości i niechęci wobec swoich własnych pracowników nie będących gnomami bądź minotaurami. Jego kopalnie nie były dostosowane do fizjonomii ludzi, elfów czy eksydii, a jego kompletnie nie interesowały warunki ich pracy. Pracy, która nazbyt pokaźnie wynagradzana nie była.
To jednak nie miało znaczenia. Dopuścili się samosądu i morderstwa, za co zostali wybatożeni, a następnie pozostawieni skuci w dyby aż do przyjścia śnieżycy. Ich rodzinom pozwolono zabrać ciała. Lecz nie z litości, a okrucieństwa. Zwłoki były tak silnie przymarznięte do dyb oraz podłogi, że nie szło ich przenieść bez porąbania na kawałki.
Jakby tego było mało, gnomy uchyliły obowiązujące prawo. Było to zwłaszcza dotkliwe dla ludzi, eksydii i elfów, jako że to te rasy miały najdalej do miejsc pracy i były najsłabiej zabezpieczone w przypadku zamieci. Suma ów wydarzeń doprowadziła do wybuchu zamieszek. Co ciekawe, wzięło w nich udział także wiele minotaurów. Chociaż przeważająca większość pozostawała wierna władzy gnomów, tak tym razem część z nich wybrała stronnictwo ludzi, elfów i eksydii.
Sytuacji nie poprawiał fakt, że starcia Straży Domostwa z robotnikami były nierzadko wspierane przez nereidy. Oczywiście, opowiadały się one po stronie gnomów. Teoretycznie apolityczne i niezależne nereidy w sposób nad wyraz jawny stanęły po stronie władzy. Chociaż każdy zdawał sobie z tego sprawę, nigdy córy efemeryd nie opowiedziały się tak jawnie po jednej stronie.
Przez ostatnie pięć lat sytuacja się zaostrzała. Lecz w ciągu ostatniego pół roku śnieżyce zaczęły stopniowo słabnąć, co uspokoiło nastroje społeczne. Nie dlatego, że rasy zapałały nagle do siebie miłością, lecz po prostu wynikało to z dezorientacji. Każda kolejna burza śnieżna była widocznie lżejsza od poprzedniej. W ciągu ostatniego miesiąca zdarzyła się tylko jedna prawdziwa zamieć - reszta to były zaledwie opady śniegu. A wraz z roztopami przybyły krasnoludy. To zaś rozbudziło we wszystkich nadzieję.
Nie można jednak nie zauważyć, że sytuacja w Domostwie jest napięta. Krasnoludy widocznie znalazły upodobanie w rozmowach z gnomami, ignorując niemalże wszystkich poza nimi. Gnomy, efemerydy i nereidy twardo trzymają władzę, wspierane przez większość minotaurów. Te jednak stopniowo się wykruszają i mówi się, że już co 8 minotaur w razie konfliktu stanąłby po stronie ludzi, elfów i eksydii. Driady zaś starają trzymać się z boku, czy jednak będzie to możliwe?
Jedynym miejscem, gdzie niesnaski odchodzą na bok, jest zakładane obozowisko. Pozostaje jednak ono poza oficjalnym nadzorem Kapituły. Cóż takiego się stanie, jeśli władze Domostwa zainterweniują? A zainterweniują na pewno...